Recenzja filmu

Kod Dedala (2019)
Régis Roinsard
Lambert Wilson
Olga Kurylenko

Sypiąca się układanka

"Kod Dedala" jest jak niedopieczony chleb, jak niedomyte okno, jak niedoprawione danie. To dzieło niechlujne, niedociśnięte, puszczone na zbyt wielu obszarach: od scenariusza przez reżyserię po
Sypiąca się układanka
"Kod Dedala" miał potencjał na naprawdę dobre kino rozrywkowe. W historii grupy tłumaczy, których wydawca zamyka we francuskim pałacyku, by pracowali nad przykładem kolejnego tomu globalnego bestsellera, jest wszystko, czego potrzeba, by nakręcić film zdolny przykuć uwagę widzów w roku 2019. Jest oryginalny pomysł na zawiązanie akcji i świat przedstawiony. Jest tajemnica, kryminalna zagadka, a nawet cała ich seria. Jest wreszcie kontekst społeczny, który najlepsze rozrywkowe kino z tego roku – jak "Zabawa w pochowanego" czy "Na noże" – tak sprawnie potrafi rozgrywać. 


W "Kodzie" konflikt ten zarysowany zostaje między grupą kiepsko opłacanych tłumaczy a bezwzględnie wyzyskującym ich pracę wydawcą z globalnego koncernu wydawniczego, który literaturę sprzedaje tak, jakby nie była niczym więcej niż pastą do zębów. Ktoś z tłumaczy bierze jednak odwet na swoim szefie – ten dostaje wiadomości żądające gigantycznego okupu pod groźbą uwolnienia do sieci fragmentów wyczekiwanego wydawniczego hitu. Rozpoczyna się śledztwo: kto stoi za szantażem? Czy tłumacze są tym, za kogo się podają? Emocje rosną, pojawia się przemoc, nic nie okazuje się takie, jakie się wydawało.

Niestety, twórcy filmu całkowicie ten potencjał zmarnowali. "Kod Dedala" jest jak niedopieczony chleb, jak niedomyte okno, jak niedoprawione danie. To dzieło niechlujne, niedociśnięte, puszczone na zbyt wielu obszarach: od scenariusza przez reżyserię po casting. Ten ostatni został niemal w całości położony. W międzynarodowym zespole aktorów nie ma nikogo, kto stworzyłby zapadającą w pamięć, charyzmatyczną kreację – może poza Brytyjczykiem Alexem Lawtherem. Nawet świetni, rozpoznawalni aktorzy wypadają nieprzekonująco. Talent Riccarda Scamarcio jest zupełnie niewykorzystany, a Olga Kurylenko nigdy chyba nie była tak drewniana i nieprzekonująca na ekranie. Najgorszy jest odtwarzany przez Lamberta Wilsona oślizgły wydawca Eric Angstrom – postać niezamierzenie karykaturalna, napisana zbyt grubymi, topornymi liniami. A to niestety osłabia także kluczowy dla filmu wątek społecznego konfliktu. 

Toporność w ogóle jest słowem, jakie najczęściej nasuwa się w wypadku "Kodu Dedala". A niestety filmy z tego gatunku mogą wszystko, ale nie mogą być toporne. To nie franczyza typu "Transformers", gdzie wystarczy kilka pościgów, wybuchów i scen akcji, tu potrzebna jest subtelność. By "Kod Dedala" zadziałał, potrzeba było scenarzystów, reżysera i kogoś od montażu, zdolnych, aby subtelnie przeprowadzić skomplikowaną intrygę.

Taki film powinien być jak skomplikowana układanka, stopniowo odsłaniająca się przed naszymi oczami, wielokrotnie wprowadzająca nas w błąd, zmuszająca do ciągłego umysłowego wysiłku i utrzymująca w ten sposób nasze zainteresowanie. Tu ta układanka zwyczajnie się sypie – im dłużej trwa film, tym gorzej. W efekcie dość szybko tracimy zainteresowanie, jak dalej będzie się rozwijać intryga. Finałowy zwrot akcji słabo wybrzmiewa i pozostawia obojętnym.

Jakkolwiek by sympatyzować z wyrażanym w filmie przekonaniem, że kultura to nie towar, że jej twórcy zasługują na szacunek i docenienie, a literatura niesie egzystencjalną prawdę i pociechę, to nie zmienia to faktu, że "Kod Dedala" to film w swoim gatunku po prostu nieudany – szkoda na niego czasu.  
1 10
Moja ocena:
3
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones